wtorek, 3 września 2013

Blogowa reaktywacja!!!

No to mi się faktycznie udało pisać częściej i gęściej:)

Wszystkich razem i każdego z osobna najmocniej przepraszam za tak potwornie, niemiłosiernie i paskudnie długą przerwę, ale kilka wydarzeń kompletnie pozbawiło mnie weny i chęci do pisania. 

Wiosną zabrałam się za mój wytęskniony ogród warzywny. Całymi dniami przekopywałam, pieliłam i szykowałam grządki w przerwach doglądając mojego bez przerwy chorującego klona ( w końcu nawet zrezygnowaliśmy z przedszkola, bo jaki w nim sens skoro najdłużej 3 dni chodziła???). Kiedy już wszystko było gotowe, a kręgosłup do naprawy, wysiałam warzywa, wysiałam kwiaty z nasion nowych i tych , które pieczołowicie zebrałam rok wcześniej. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze...
Najpierw wszystko męczyło się z kiełkowaniem, jakbym wysiała warzywa na pustyni a nie na w pieczołowicie przygotowanym warzywniku. Kiedy już w końcu coś się ruszyło to przyszły ulewy i w miejscu warzywnika miałam przez kilka tygodni staw. Właściwie mogłam równie dobrze wpuścić tam kilka karpi i byłyby szczęśliwe. Nie muszę chyba pisać, że utopiło mi się absolutnie wszystko od groszku po nasturcje. I nie zobaczyłam w tym roku ani jednego własnego warzywa:( Wtedy to postanowiłam, że jestem do niczego i co ja się tu będę na blogu wymądrzać, jak nawet sałaty swojej nie potrafię wyhodować.

 I kiedy już, już miałam całkowicie zrezygnować z pisania tutaj, skasować blog, schować się pod kocem i użalać się nad sobą, do moich drzwi zapukała ona- moja ukochana JESIEŃ!!! I kiedy złapałam w rękę koszyk i ruszyłam na poszukiwanie owoców czarnego bzu i testowanie słodkości jabłek w sadzie uzmysłowiłam sobie jak bardzo lubiłam to skrobanie tutaj, dzielenie się tymi wszystkimi pysznosciami i przemyśleniami i jak mi tego brakuje. I nawet jeśli jedynie zabłąkane dusze trafią na mój blog, popatrzą i uciekną to i tak się z nimi podzielę swoją miłością do natury i chęcią czerpania z niej pełnymi garściami. Idzie zima i trzeba się przygotować. Na półkach stoją już i czekają na pierwsze mrozy słoiczki z syropem z kwiatów czarnego bzu, które w końcu udało mi się tej wiosny przygotować. Jest też syrop z mniszka lekarskiego i to w dodatku zebranego na łące u moich rodziców, w samym środku mazur, więc jest chyba najbardziej ekologiczny jak się da. Powoli zabieram się też za owoce czarnego bzu i wspomniane wcześniej jabłka, które zostaną poszatkowane i uprażone, ale nie tylko bo w tym roku mam ambitne postanowienie wyprodukowania własnego cydru. Co z tego wyjdzie zobaczymy na wiosnę:)W planach jest także cukier lawendowy, cytryny z rumem i nalewka jarzębinowa więc mam nadzieję, że coś ktoś tu dla siebie znajdzie:) Przepisy, oczywiście jak zwykle tylko te proste i udane, będą regularnie lądowały na blogu w miarę możliwości ze zdjęciami. 

Także oficjalnie bloga reaktywuję i mam nadzieję, że jednak kilka dusz jeszcze znajdzie chwilę i ochotę by tu zajrzeć.

Pozdrawiam i do przeczytania,
Dagne:)


3 komentarze:

  1. Witaj Dagne :)
    Jak miło Cię powitać :)
    Bardzo się cieszę!
    Pisz kochana o tych cudnych wynalazkach - cydr, cukier lawendowy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Monroma, jak miło Cię tu widzieć!! Już się bałam, że uciekniesz po takiej mojej nieobecności!!!
    O wszystkich tych pysznościach na pewno napiszę jak tylko powstaną:)
    Pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ucieknę, o nie! Poczekam cierpliwie :)

      Usuń