wtorek, 29 stycznia 2013

Krótko i zwięźle


To co się dzieje na zewnątrz zdecydowanie nie zachęca- do niczego. Zimno, mokro i paskudnie. Nawet ptaki się pochowały i tylko czasem sikorka wyściubi dzioba żeby zobaczyć czy coś do karmnika nowego trafiło. A że trafiły rozłupane orzechy z naszego jesiennego zbioru, to się nawet dzięcioł pofatygował do środka. Nic się nie chce, i pisać się nie chce i gotować się nie chce. Ot, taki zimowy marazm. Ale udało mi się zrobić kilka zdjęć świecznika ze słoika i moich wyszywańców słoikowych. Boski design to raczej nie jest, ale własnej roboty, pierwsze w życiu i z recyklingu więc moja osobista duma mnie rozpiera. Słoik jest stary poogórkowy, a gwiazdki powstały z pustych opakowań po świeczkach tealight. Palę ich całe stosy więc i gwiazdek mogę sobie stosy powycinać. W planach mam łańcuch- szkoda tylko, że odpowiednie Święta już się skończyły. Cóż, będzie na przyszły rok:)


Taki to świecznik, stoi sobie, ale mógłby zawisnąć, gdyby miał gdzie. Zawiśnie latem, na zewnątrz i będzie nam przyświecał w wieczornych gdybaniach tarasowych:)Prezentuje sie naprawdę całkiem ciekawie, tylko beznadziejny ze mnie fotograf:)

Z recyklingu starych zasłon i słoika po syropie malinowym powstał pojemnik na muliny, wstążki i pierdółki, ozdobiony stokrotkami- wedle rozkazu Majkowskiej:)

Muszę tylko pomyśleć nad listkami, bo jakoś koncepcji nie mam jak je zrobić:)

Mam jeszcze pomysł na wykorzystanie puszek po konserwach al muszę trochę uzbierać i puszek i finansów na farby:)

Jedno co mi się chce w tą pogodę, to z kubkiem gorącego Pu Erh wertować blogi. Podczas tego wertowania udało mi się znaleźć kilka niezwykle inspirujących. Są to blogi kobiet, które robią cuda do swoich domów. Zarówno szyją, malują, wypiekają jak i tworzą rzeczy piękne z niczego! To są naprawdę zdolne dziewczyny a ich domy są jak dla mnie absolutnie fantastyczne. Wielki ukłon w ich stronę i kilka adresów dorzuconych do listy "E-zakątki ulubione". Klikajcie i podziwiajcie jeśli macie ochotę. Miłego blogowania.

Niech wam ta pogoda lekką będzie,
Dagne

niedziela, 27 stycznia 2013

Pierwsze 100 stuknęło!

Wow! Pierwsze 100 wejść już za mną! Myślałam, że do pierwszych 100 wejść czeka mnie wiele wiele tygodni pisania a tu proszę! Choróbsko nie odpuszcza, a wręcz łapie coraz mocniej, tym razem zawzięło się na oskrzela. Dziękuję bardzo wszystkim, którym chce się czytać i przepraszam za długie przerwy w pisaniu, ale niestety samopoczucie nie pozwala mi na wymyślenie niczego konstruktywnego. A nie chcę was tu zarzucać postami w stylu "jak mi źle". No więc dlatego już przestaję biadolić o chorobie i może kilka słów na temat Ekologii.

Ogólnie tego słowa nie lubię, uważam, że okradziono je z pierwotnego znaczenia. Dla mnie ekologia ma na celu dbałość o środowisko, o wszystko to co nas otacza, staranie się by zaszkodzić jak najmniej, bo "wcale" zaszkodzić się po prostu nie da. Jak ktoś nie je trawy z orkiszem, zaszczepi dziecko lub kupi sobie do ubrania coś innego niż worek po kartoflach ręcznie malowany sokiem z buraków to od razu przestaje być eko? Co za bzdura! Czy naprawdę muszę robić to wszystko? Wszędzie tylko widzę stoiska z napisami "żywność ekologiczna", z niebotycznymi cenami i wszędobylskimi znaczkami "eco label".  Czy naprawdę muszę płacić takie pieniądze aby być zdrowym? Czy naprawdę ten znaczek daje mi gwarancję zupełnej czystości produktu, braku chemii i niebezpiecznych składników?

 Otóż nie, wystarczy, że będę świadomym konsumentem, który czyta te nieszczęsne etykiety na opakowaniu produktu! Po pierwsze nie da się całkowicie uniknąć substancji groźnych dla zdrowia i życia, ponieważ żyjemy w świecie nimi przepełnionym. Chcę jednak ilość takich substancji ograniczyć na tyle, na ile mogę. Dlatego robię najprostszą rzecz na świecie: to co mogę kupuję nieprzetworzone, a jak już kupuje coś w opakowaniu to czytam etykietki!!! I nie bawię się w E dobre czy E złe. Lista związków E (skrót od European- czyli co? nas nie truje a Amerykę już tak?) jest bardzo długa, nauczyć się jej nie nauczę a z karteczką jak wariat kupować nie będę. Jeśli coś ma E, albo składniki których nazwy nie rozumiem i nawet wymówienie jej sprawia mi kłopot- nie kupuję!

 Jeśli Majkowska ma ochotę na jogurt truskawkowy to kupuję jogurt naturalny (kto to słyszał, żeby do jogurtu dorzucać mleko w proszku i cukier? a na co mi one?)  i mrożone truskawki. Jedno bardziej zdrowe od drugiego, a mrożone owoce zachowują wszystkie swoje właściwości zdrowotne! Cukier? pewnie- ale przynajmniej wiem ile go dodałam! Nie chcę dać się zwariować w żadną stronę. Przyjemności w życiu też są ważne, a od zjedzenia kilku chipsów na pół roku jeszcze chyba nikt nie umarł! Bo do zdrowia człowiek też potrzebuje witaminy SZ, jak SZczęście.:) Mi szczęście dają słodkości, ooooo taaaak! Ale piekę je po prostu sama. Jedno ciasto starczy dla całej naszej rodziny na kilka dni, a naprawdę lubimy jeść:) I koszty mniejsze niż "gotowców" i my zdrowsi (razem z naszym sumieniem:)).

Dla mnie ekologia ma też wymiar zabawy. I tu do gry wchodzi Recycling- słowo cudowne tak jak i to co się za nim kryje! Zużywamy takie ilości rzeczy, z których można stworzyć cuda! Podczas tworzenia tych cudów można się nieźle ubawić, samemu jak i z całą rodziną! Puszki po konserwach sa idealnymi pojemnikami na sadzonki pomidorów czy ogórków! Trochę farby, ziemi i już mamy fantastyczną doniczkę na wielkanocną rzeżuchę! Pomalujemy opakowanie po groszku na ulubiony kolor i mamy pojemnik na kredki i ołówki za darmo! Słoiki po dżemach i ogórkach są doskonałe do przechowywania guzików, nitek, skarbów, przypraw i czego tylko dusza zapragnie! Wystarczy tylko kawałek starej zasłonki, kilka kolorowych mulin i mamy własne dzieło:) Ze starego słoika i metalowych resztek po tealight'ach zróbmy sobie świecznik do powieszenia na letnim pikniku! I to naprawdę wygląda dobrze.

Jeśli już jednak musimy coś wyrzucić, bo jednak nie mam ani pomysłu ani czasu, albo po prostu nic się z tym zrobić nie da, to trzymamy się kilku zasad:

Segregujemy, przynajmniej plastik i szkło. A tym bardziej aluminium, na którym możemy jeszcze zarobić (3-4 pln za kilogram puszek po piwie, he!). Puste opakowania przed wyrzuceniem płuczę (no robi to głównie czworołap) i w żadnym razie nie zakręcamy butelek. Później panie z sortowni muszą je za nas odkręcać! Nie kupuję toreb na śmieci. Jak robię zakupy i przez zapominalstwo muszę wziąć torbę plastikową- robię z niej potem torbę śmieci! I już skleroza nie boli.Resztki organiczne- na kompost. Będzie z nich pyszne jedzenie dla naszego jedzenia:)

Nie trzeba nam GMO, żeby zlikwidować głód na świecie. Wystarczyłoby zjeść to co się ma w lodówce, zamiast to wyrzucić. No i moja główna ekozasada:
"Nie dać się wielkim koncernom, kupować od lokalnych i krajowych producentów". Warto jednak się upewnić, czy na pewno to co ma polską nazwę jest naprawdę polskie- bo niestety wiele "polskich" produktów zasila gospodarkę USA czy Szwajcarii:)

Jest tylko jedna choroba, która zabija nas i świat dookoła- OBOJĘTNOŚĆ. Ale na szczęście jest na nią lekarstwo:)Nazywa się:  "CHCE MI SIĘ":)

Niech wam recykling lekkim i przyjemnym będzie,
Dagne

środa, 23 stycznia 2013

Zimowe paskudy i nasi Bracia Mali.

Weszłam tu tylko na krótką chwilę, tak tylko rzucic okiem, a tu nie tylko zaskakująca ilośc wejśc, ale nawet i komentarz się pojawił! Tak więc poczułam się wielce zobowiązana do chociaż krótkiego wpisu.

Otóż dorwały naszą trójosobową i jednopsową rodzinkę zimowe paskudy. Nas wirusisko a Haukę pierwsza w jej życiu cieczka, co w połączeniu z naszą chorobą, temperaturą na zewnątrz i smutnym brakiem posiadania ogrodzenia daje nam marny efekt 7 spacerów dziennie! Nie wpływa to jak się domyślacie budująco na nasze samopoczucie, ale cóż, są na to sposoby:) Np. obiady, nie tylko smaczne ale i samym wyglądem urzekające. Pełnoziarnisty makaron z groszkiem i boczkiem w śmietanowym sosie wszystkim nam podniósł morale:) Do zrobienia banalnie prosty i szybki, a za to pyszny i bogaty w same polepszacze zdrowia) Zielony groszek bowiem zawiera witaminy A, C, E, K, B1, B2, B3, B6 i kwas foliowy, a także fosfor, żelazo, potas, błonnik, wapń i magnez. W dodatku jest to groszek mrożony, bardzo krotko podduszony z boczkiem i śmietaną, tak więc zachowuje wszystkie swoje walory zdrowotne. Samo patrzenie na niego leczy, a nic lepszego niż leki naturalne nie ma:)


I niech mi nikt nie wmawia, że gotowanie zdrowego i smacznego obiadu jest trudne i czasochłonne:)

Mimo groszków, czosnków i syropów malinowych własnej produkcji (jak na porządnych lekkich ekologów przystało) choroba jednak odpuścic łatwo nie chce. Jednak są rzeczy, których mimo choroby darowac sobie nie można. Mianowicie jeśli raz postanowimy dokarmiac naszych fruwających przyjaciół, to dokarmiac musimy ich już regularnie, do końca mrozów i śniegów. Ptaki przyzwyczajają się do miejsc, w których mogą znaleźc pokarm i jeśli w taką pogodę jaka panuje ostatnio za oknem ich zawiedziemy, mogą to przypłacic nawet życiem. Tak głęboki śnieg jest zbyt dużą przeszkodą dla większości ptaków, bo jeśli bażanty brodząc w nim zapadają się po czubek głowy, to wyobraźcie sobie co czeka taką sikorkę, gila czy wróbla podczas próby wydziobania sobie obiadu. Pamiętajmy jednak, że brzuszki naszych braci mniejszych to nie śmietniki i tak jak nam spleśniały chleb może zaszkodzic, tak i zaszkodzi  im. Zwłaszcza, że chleb absolutnie nie nadaje się na pokarm dla ptaków, dlatego najlepiej z wyschniętego pieczywa zróbmy sobie rano pyszne grzanki. Wystarczy do karmnika sypnąc nieco ziaren słonecznika, prosa, nasion dyni, pszenicy, można w wielu miejscach kupic gotowe mieszanki ziaren dla paków. Jeśli jednak chcemy się troszkę pobawic i wciągnąc w to rodzinę, a jednocześnie zrobic ogromną przyjemnośc sikorkom, polecam prosty przepis.

Obiad dla sikorek
 Do garnuszka wrzucamy smalec- byle nie solony- a gdy się roztopi wrzucamy do niego taką mieszankę nasion i owoców(owoce można zebrac na jesiennych spacerach i przesuszyc, a zimą poczęstowac nimi ptaki) jaką mamy. Nasion musi by sporo- ile smalec da radę zlepic. Gdy już mieszanka przestygnie możemy przystąpic do rodzinnej zabawy- Maja bawi się przy tym doskonale angażując do tego cały blat i podłogę, na czym i Hauka korzysta:) My już wykonywałyśmy ptasie babeczki, upychałyśmy do woreczków po włoszczyźnie i do pudelek po jogurtach, tym razem dorwałyśmy foremki do wycinania ciastek.


Patyk w środku zapewni nam dziurkę do przeciągnięcia sznurka. Po zastygnięciu wyciągamy masę z foremek i zawieszamy na sznurku (byle w takim miejscu by ucztujących nie dopadły psy lub koty) co nam się rozpadnie wrzucamy po prostu do karmnika. I uczta gotowa.

Na koniec jeszcze tylko zdjęcie słoiczka sprezentowanego Babci. Za kwiatki wzięłam się sama. Jak wyszły tak wyszły, ale prezent prawdziwie hand made a zabawy miałam przy tym mnóstwo. Chyba spróbuję się za takie wyszywanie zabrac, bo to na prawdę świetny sposób na ekologiczne prezenty od serca- ozdobiony ręcznie wyszywanymi kwiatkami słoik se słodkim wnętrzem.
Niech wam zima lekką będzie:)
Dagne


niedziela, 20 stycznia 2013

Dzień Babci, czyli "o matko to już jutro!!!"

Tak to u nas jest ze wszystkimi okazjami. Zawsze pamiętamy, zapisujemy i myślimy, ale wszystko to do czasu. Potem przychodzi dzień przed, a my nigdy nie jesteśmy gotowi. Zawsze obiecuję sobie, że z okazji swych urodzin, Świąt czy właśnie swojego dnia, Babcie i Dziadkowie dostaną coś stworzonego małymi rączkami, osobiście. Niestety właśnie dzień przed okazuje się, że znów czegoś nam brakuje, czegoś nie mamy i plany trzeba zmieniać. Na szczęście zawsze jest kuchnia i słodkie pyszności, które lubi chyba każdy. Tak więc usiadłyśmy z Mają i dumałyśmy co też na jutro dla tej Babci wyczarować. Maja bardzo szybko oczywiście stwierdziła, że tort. Bo według dziecka, przynajmniej mojego, tort to zawsze dobra odpowiedź, bez względu na to jak brzmiało pytanie:) Wybór padł na tort bezowy, bo dawno nie było. Ale co dodać do ukochanego tortu baleriny Pavlovej, kiedy za oknem śnieg i mróz więc ze świeżymi owocami dość marnie? Wtedy pomyślałam sobie, że już od dawna chciałam spróbować zrobić Lemon Curd (przepis z mojego ukochanego słodkiego bloga). Cytrynowy krem, aromatyczny, słodki i ponoć dobry do wszystkiego.

 I tak oto powstał (tzn. tak dokładnie rzecz ujmując to powstanie jutro, ponieważ posmarowanie bezy kremem ze śmietaną dziś, mogłoby lekko popsuć jutrzejszy efekt, chyba że ktoś lubi torty w postaci płynnej) prezent dla Babci- Tort Bezowy przekładany kremem śmietanowym z mascarpone i Lemon Curd , które swoją drogą faktycznie jest absolutnie i nieodwołanie przepyszne ( przecytrynowe). A ponieważ tort prawdopodobnie zostanie w większości wchłonięty przez nas, to Babcia dostanie jeszcze słoiczek owego Lemon Curd. Wszystko ręcznie robione- spody bezowe, pyszne, kruche i lekko ciągnące oraz krem cytrynowy, aromatyczny i świeży, doskonały na drobny prezencik. Dodatkowo jeszcze mnie dziś w nocy czeka wyszywanie ozdoby na słoiczek, ale cóż macierzyństwo pełne jest poświęceń:)

A oto magiczne receptury:

Bezy:
4 białka
250g cukru pudru
łyżeczka soku z cytryny

Białka ubijamy mikserem dość mocno. Jeśli chcemy, żeby się to nam udało po mistrzowsku, w białkach nie może się znaleźć ani odrobiny tłuszczu, ponieważ wtedy nie uda nam się to wcale:) Takim tłuszczem, który najczęściej psuje nam całą zabawę jest kawałek żółtka, dlatego oddzielamy je bardzo ostrożnie. Kiedy piana jest już sztywna, dodajemy powoli cukier puder. Po jednej łyżce, nadal ubijając ( to jest ten krótki moment, w którym Maja uczestniczyła w tworzeniu prezentu dla Babci robiąc przy tym dodatkowo bardzo dużo bałaganu). Kiedy masa jest już sztywna i błyszcząca dodajemy łyżkę soku z cytryny i delikatnie ubijamy do wymieszania. Włączamy piekarnik na 120C- niech się grzeje i szykujemy blachę do pieczenia. Na blachę kładziemy papier do pieczenia a na niego wykładamy pianę. Jak nam się podoba- małe beziki, wielkie blaty tortowe lub nieduże krążki na pojedynczy deser. Jak kto woli i co komu w duszy gra. Można odrysować ołówkiem na papierze koła jeśli bardzo nam zależy na tym by wszystkie bezy były super równe. Jak się domyślacie ja tego nie robię, tak jest szybciej, łatwiej a efekt taki jak lubię- nierówny i ciekawy. Kiedy wszystko już gotowe, a piekarnik poinformuje nas, że temperatura w sam raz wkładamy blachy do piekarnika. Bezy suszymy w owych 120 stopniach przez 45 minut. Po tym czasie wyłączamy piekarnik, uchylamy drzwiczki i pozwalamy bezom jeszcze sobie odpocząć (ja zazwyczaj na tym etapie już ze 3 zjadam).

Teraz zastanawiamy się czym takie bezy przełożyć. Ja blaty bezowe zazwyczaj przekładam kremem ze śmietany i serka mascarpone, jednak jak już mówiłam dziś dodatkowo trafi między nie:

Lemon Curd:
Sok i skórka z 3 cytryn
200 g cukru
2 jajka
2 żółtka
łyżka mąki ziemniaczanej
łyżka oliwy

Wszystko prócz oliwy wrzucamy do garnuszka i ciągle mieszając doprowadzamy do wrzenia. Jak pojawią się pyrkające bąbelki, mieszamy jeszcze przez 2 minuty i odstawiamy na bok. Dodajemy oliwę i nadal mieszając znów odprowadzamy do wrzenia. Po kolejnych dwóch minutach nasza pychota jest już gotowa. Teraz wystarczy ją przełożyć do słoiczka i przekazać dalej, wepchnąć w tort lub w siebie- łyżeczką:)

My z Mają nafaszerowałyśmy nim małe beziki, które powstały z resztek piany. A oto efekt:


W kieliszku ,żeby nie było, także jest produkcja własna. To nalewka ze wszystkich owoców sezonu letniego( w dodatku z własnego ogrodu) zalanych wysokoprocentowym rumem. Przepyszne dzieło mojej zdolnej mamy, dobre na każde choróbsko jesienno- zimowe:)

Wszystko przygotowane samemu, bez świństw, świadomie słodkie. Bez utrwalaczy, utwardzaczy, barwników i ukrytych pod magicznym znakiem E składników diabelskiego pochodzenia;) I ile frajdy z tego!

A więc takim kieliszkiem (oczywiście na kaszel) i pyszną bezą kończę dzień, myśląc już o jutrzejszym torcie:)

Niech wam noc lekką będzie,
Dagne

sobota, 19 stycznia 2013

Miało być tak pięknie. W głowie mnóstwo pomysłów do spisania i chęci tyle. Ale co tu zrobić, kiedy od samego rana pogoda daje po głowie- wiatr, śnieg, szaro i buro. Chęci do niczego nie ma, a zwłaszcza do ślęczenia przed monitorem. Na dodatek Maja znów zakaszlana . Od rana za mną więc chodzi myśl: "jakby tu wszystkim humor poprawić". I wtedy słyszę z kuchni " Żonoooo!!!! Pieczywo się skończyło, co ja mam zjeeeść?" I już wiem co nam poprawi humor. BUŁECZKI! Pyszne, pachnące drożdżami, lekko słodkie, ale na tyle, że dobre też na wytrawnie (np. z salami, mniaaam). Do zrobienie raz, dwa- no może się rozciąga w czasie, bo rosną dwa razy, ale samego szykowania to może ze 20 minut się uzbiera do kupy. Szybki wypad do zimnej spiżarni....mąka i cukier w garść (przy okazji kawałek upieczonej w nocy babki cytrynowej- om niom niom) i zaczynamy:

Bułeczki na złą pogodę

Miska nr 1
2 łyżki cukru ( ja zawsze używam brązowego)
3/4 łyżeczki soli
4 szklanki mąki (mnie dziś natchnęło i użyłam pół na pół- pszennej zwykłej i pełnoziarnistej)

Miska nr 2
1 szklanka letniego mleka
24g drożdże ( świeże, bo tylko takich używam, choć suche są podobno równie dobre)
Dobrze wymieszać do rozpuszczenia drożdży

Miska nr 3
110g rozstopionego i przestudzonego masła
2 jajka

Wszystko wrzucamy do miski nr 1 i mieszamy, a następnie ugniatamy. Ja zagniatam wszystko w misce, nie brudząc przy tym blatu, bo po co dokładać sobie pracy ze sprzątaniem? Jeśli się zbytnio lepi to podsypujemy sobie zwykłą mąką. Różne mąki różnie chłoną płyn i tu już trzeba radzić sobie w trakcie, tak więc paczka mąki zawsze niech będzie pod ręką podczas wyrabiania. Wyrabiamy dokładnie i odstawiamy w tejże misce nr 1 do wyrośnięcia, przykrywając czystą, bawełnianą szmatką. Kiedy podwoi swoją objętość dzielimy ciasto na 12-16 części (bułeczki urosną, więc ilość uzależniamy od wielkości, którą chcemy uzyskać- ja robię 16 maluchów) i wykładamy na blachę w rządkach tak, by pozostał między bułeczkami odstęp 1 cm. Znów przykrywamy szmatką i dajemy im urosnąć na tyle, by się złączyły (około 40 min.). Można posmarować z wierzchu roztrzepanym jajkiem, ja jednak tego nie robię. Lubię ich taki...niedbały wygląd:) Przykrywamy z wierzchu folią aluminiową żeby nie spalić (zawsze matową stroną na zewnątrz!) i wsadzamy do piecyka nagrzanego do 185C. Pieczemy 20-25 minut, w zależności jakiej wielkości buły zrobiliśmy. Można podejrzeć pod koniec pieczenia czy już gotowe i na ostatnie 2-3 minuty folię zdjąć, żeby się ładnie przyrumieniły. Wyciągamy i mocno nad sobą pracujemy, żeby nie zjeść wszystkich na raz:)

Łatwo, prosto i przyjemnie SMACZNEGO!

My złapaliśmy po kubku herbaty z syropem malinowy z własnych malin i ciepłej bułeczce z dżemem. MNIAM. I już nam pogoda przestała przeszkadzać.
Co w nich takiego eko ktoś mógłby zapytać. Ano moi drodzy przede wszystkim to, że co do składnika wiemy co w nie wpakowano- żadnego paskudztwa, same zdrowe składniki. Mleko zawierające wapń, masło- czyli witaminy A, D i E (tym razem to dobre E ;)), mąka pełnoziarnista bogata w zbawienny dla naszych jelit błonnik.Wiemy co jemy innymi słowy. Czy to nie wystarczające eko?

A tak właściwie, żeby sobie powalczyć z zimową chandrą- kilka wspomnień wiosny i lata z naszego małego skrawka ziemi, a co mi tam:

No, już mi kolorowo:)

Niech wam eko lekkim i smacznym będzie,
Dagne




czwartek, 17 stycznia 2013

Dzień dobry, czyli czym ja was tu męczyć będę:)

Miłość do natury i życia jak najbliżej niej pojawiła się we mnie nagle, kilka lat temu, razem z pojawieniem się na świecie mojej córki Mai. Od tego czasu we mnie rośnie i jeśli uda mi się choć jedną osobę tym zarazić- uznam to za swój największy sukces.

W nazwie bloga jest "eko", ale niech was to nie przeraża. Nie będę was namawiac do jedzenia trawy. No może troszeczkę, ale nie trawy tylko korzonków, ziół i owoców, które znaleźć możemy na łąkach i w lasach podczas niedzielnego spaceru. Darów natury wolnych od chemii, za to pełnych witamin i minerałów. Naturalnych leków znanych od wieków, a powolii zapominanych w szaleństwie dzisiejszych czasów.  Co na co też podpowiem;)
Nie będę was namawiała do życia w lepiankach i rzucenie wszystkiego co nam dała cywilizacja w imię przyszłych pokoleń, ale podpowiem jak prowadzic dom żeby był dla nas zdrowy i bezpieczny, a mieszkanie w nim było czystą przyjemnością. W ogóle postaram się tu nikogo do niczego nie namawiac. Postaram się jedynie przekazywać to co wiem i czego się wciąż uczę. Mam nadzieję, że mi to wyjdzie.
Będzie trochę o moim ogrodzie i o tym co w nim upawiam. O jego dzikich mieszkańcach i ciągłych z nim kłopotach. Będzie o korzyściach zjadania tego co się samemu wyhodowało.
Czasem zmieszczę jakiś przepis, ale tylko taki najprostszy i najsmaczniejszy, bo życie trzeba sobie ułatwiać. Będzie o tym jak żywić siebie i swoją rodzinę, aby cieszyć się sobą jak najdłużej. Jak wybierać w sklepie produkty- te dobre i zdrowe, bez całej tablicy Mendelejewa, o tym których E się wystrzegać, a których się nie bać. I zawsze postaram się wytłumaczyć "DLACZEGO".
W ogródku uprawiam co tylko się da. Nie pryskam i sztucznie nie nawożę. Jak to się udaje? Różnie. Jednak mimo pewnych niepowodzeń w zeszłym roku, już nie mogę się doczekać tegorocznego siania, sadzenia, kopania, sadzonkowania, zbierania i zjadania tego co wyrośnie. Uprawiać warzywa może każdy, bez względu na to czy mamy wielki ogród, balkon czy jedynie parapet. Potrzeba tylko chęci, słońca i wody a coś zawsze się da wyhodować.

Mieszkamy na wsi, ale jest to dla mnie jeszcze zbyt miejska wieś. Marzy nam się dom pod lasem, pełen rozwiązań pozwalających na pozostawienie po sobie jak najmniejszego śladu węglowego, najlepszego oszczędzania wody i ogólnie jak najlepszego oszczędzania:)

Najważniejsze jednak w życiu jest to, by się nim cieszyć, więc nie należy się umartwiać nadmiernie. Tak tylko trochę. Na tyle by żyć długo, nie przekazywać fortuny koncernom farmaceutycznym i zostawić naszym dzieciom świat tak pieknym jakim go sami zastaliśmy. Bo nie jesteśmy tu ostatnim pokoleniem,  a z tego co i jak robiliśmy rozliczy nas nie kto inny jak tylko nasze dzieci i dzieci naszych dzieci.
Niech wam eko lekkim będzie:)
Dagne